Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Oczy króla zatrzymały się znów na Gniewoszu mocne, niemal surowe.
— A ty, Itonguarze, pomnij na wolę bogów i pełnij ją do końca dni swoich jak na oblubieńca duchów przystało.
Biada ci, jeżeli zapragniesz uchylić się od nałożonego na cię obowiązku. Pamiętaj biały człowieku, że z dniem dzisiejszym zostałeś przyjęty do grona dzieci tej ziemi i podlegasz odtąd jej prawom. Dzień, w którym ośmieliłbyś się przełamać ich żelazny pierścień, stanie się dniem twojej zguby i potępienia. Bogowie ocalili ci życie i wyrzucili na tę ziemię, ażebyś służył braciom swoim w sprawach wyższych, byś przywrócił znów przerwany przez wiek mój i chorobę związek Itonganów z krainą zaświatów. Takim ma być odtąd cel twój, Itonguarze i przeklinam cię, jeżeli zejdziesz z drogi, którą ci przez usta moje ukazują duchy zmarłych.
Położył drżącą rękę na ramieniu Gniewosza i długą chwilę wpatrywał się weń głęboko. Potem opadł znużony w Siedliszcze i mętne już, przesłonięte mgłą oczy utkwił w twarzy kapitana.
— A ty, biały bracie — mówił słabym, urywanym głosem — który zdajesz się być jego przyjacielem, będziesz jednym z na-