Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— Nie godzi się — tłumaczył się z obłudnym uśmiechem, poza którym kryła się tłumiona niechęć — bym ją, niegodny i wzgardzony sługa świątyń i bogów pił zaraz po przyjacielu oblubieńca duchów.
— Masz słuszność, Marankaguo — odpowiedział oschle Peterson. — Pomyliłem się. Po Atahualpie powinien pić jego przyjaciel i towarzysz broni — ten, który pierwszy powitał nas na tej ziemi: Izana.
I podał bombillę wodzowi. Ten uśmiechnął się życzliwie i pociągnął potężny haust odwaru.
Pogodny nastrój wytworzony przez ceremonjał zmąciło nagle zasłabnięcie króla. Wśród zawodzeń kobiet i ogólnego popłochu zanieśli go członkowie Rady 10-ciu w głąb domu. Nad wyspą zapadła tymczasem przecudna, gwiaździsta noc. Na ciemny szafir nieba położył się znakiem błogosławieństwa wielki Krzyż Południa.
Izana wskazał rozbitkom jeden z budynków sąsiadujących z rezydencją Atalangi:
— Odtąd zamieszkacie w tym domu. Chodźcie! Posiłek wieczorny czeka na was. Ty zwłaszcza Itonguarze musisz posilić się, bo jutro czeka cię „próba mocy“.
W czasie wieczerzy wyjaśnił kapitan Gniewoszowi treść przemówienia Atalangi.