Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Zanim kapitan zdążył spełnić jej życzenie, rozległ się szyderczy śmiech czarnoksiężnika.
He, he, he! — śmiał się Marankagua na progu chaty. — Cóż to robi w domu białych braci królewska córa i kapłanka wielkiej bogini?
A gdy mu nikt nie odpowiedział, zmienił ton drwiący na surowy i twardy jak brzeszczot tamahawka:
— Twoje miejsce w świątyni, u boku strażniczki Wajmuti. Nie przystoi ci, dziewicy i kapłance przebywać nocną porą w domu mężczyzn.
Rumi rzuciła krótkie spojrzenie na inżyniera i milcząc, odeszła. Marankagua popatrzył na białych z wyzywającym uśmiechem. Lecz Peterson nie pozostał mu dłużny.
— Marankaguo — rzekł dobitnie, podkreślając każde słowo — nie wtrącaj się do cudzych spraw a pilnuj lepiej swoich bożków, kapłanów i ceremonij. Radzę ci nie włazić nam w drogę.
— Taką silną już stopą stanęli od pierwszego dnia na ziemi ojców moich biali bracia? — zasyczał zjadliwie czarnoksiężnik. — Zobaczymy jutro, Atahualpo, czy twój przyjaciel przebędzie równie zwycię-