Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/167

Ta strona została przepisana.

mień żagwi. Zajęły się wlot przepojone żywicą sosnową węgary i stanęły słupem ognia. Trzech innych „ludzi pożarnych“ podstąpiło z pochodniami pod pozostałe węgły domu i przeszczepiło im czerwoną moc żywiołu. Wśród jęków i zawodzeń płaczek spłonęła rezydencja króla Atalangi.
A on sam tymczasem z orlą głową wspartą na tarczy, z rękoma krzepko zaciśniętemi dookoła drzewca włóczni i tomahawku, nieczuły już i zimny na wszystko zbliżał się powoli na barkach wiernych wodzów ku miejscu wiecznego spoczynku. Za marami sześciu wojowników w pełnym rynsztunku bojowym okrążało powolnym, tanecznym korowodem wielki bęben „garramuta“ z wypalonym na nim wizerunkiem zmarłego, za tanecznikami szła kapela flecistów przygrywających na bambusowych kaurach i orszak płaczek, za tymi Rada 10-ciu, kapłani, wodzowie, szamani i wojownicy, potem szary tłum mężczyzn i kobiet. Zamykała pochód w pewnem oddaleniu rodzina zmarłego, krewni i domownicy. Cienie ich, ile że dzień był słoneczny, a godzina już przypołudniowa, rzucały na drogę wizerunki ich mocne i wyraziste, jakby ostrzegając tych, co szli przed nimi, by mieli się na baczności.