Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/190

Ta strona została przepisana.

Itonguanie! Pośród was jeden knuje zdradę przeciwko braciom swoim i rychło przyjdzie chwila, gdy połączy się z wrogiem waszym na zgubę kraju. Miejcie się na baczności i strzeżcie granic Południa! Gotujcie się do boju! Czas już niedaleki. „Taberany“[1] krwi i żelaza opuściły już swe komysze i w rynsztunku bojowym, żądne ludzkich żywotów unoszą się już nad waszemi głowami. Miejcie przezorność węża i męstwo jaguara. Do boju, bracia, do boju!...
Głos umilkł nagle przykryty piekielną wrzawą innych domagających się swej kolei. Wigwam trząsł się cały od prężącej się energji, która szukała ujścia. Dzikie okrzyki, potworne obelgi i przekleństwa krzyżowały się w zamkniętem wnętrzu niby rzuty dzirytów i tomahawków. Wkońcu wszystko umilkło i grobowa cisza zaległa namiot.

I wśród Itonganów była cisza grobu. Stali zasłuchani wciąż w umarłe dawno echa głosów. Pierwszy ocknął się Huanako. Podniósł drżącą ręką brzeg kotary i wskazał Izanie rozciągnięte w poprzek namiotu ciało Itonguara:

  1. Złe duchy.