Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/195

Ta strona została przepisana.

tulącą się do niej dziewczynę i popatrzyła badawczo na mężczyznę.
— To przyjaciel, Wajmuti — uspokoiła ją młoda. — To nasz Itonguar.
Staruszka pochyliła głowę i dotknęła palcem jego piersi. Zamieniły szybko parę słów. W rezultacie Wajmuti wyniosła z głębi chramu ślepą latarkę z płonącą wewnątrz ampułką oliwną i podała ją Gniewoszowi. Podziękował Rumi spojrzeniem i skłoniwszy się obu, odszedł.
Latarka oddała doskonałą przysługę. Wkrótce znalazł się na ścieżce do swojego domu. Gdy mijał powęźlone chaszcze skrubu opodal tolda, zdawało mu się, że w ciemnościach błysnęła dziko para oczu. Zaśmiał się na głos, potrząsnął groźnie tomahawkiem i nucąc arję z jakiejś opery, wszedł do chaty. Zastał Petersona palącego fajkę i oglądającego kordelas porzucony na podłodze.
— Pamiątka po wizycie tego łotra Marankagui — objaśnił go krótko. — Ale też dostał porządną odprawę.
Ziewnął, przeciągając ramiona:
— Jestem setnie zmęczony. Należy mi się dzisiaj dobrze zasłużony spoczynek.
— Well — odpowiedział kapitan, za-