Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/197

Ta strona została przepisana.
ZDRADA.

Był słoneczny poranek. Wnętrze puszczy podobne do odwiecznego chramu oddychało tajemnicą. Półmrok, powiernik istot zagadkowych rozpinał tu zawsze zdradliwe więcierze. Szare ich, cieńsze od pajęczej przędzy nici wiązały się w niewidzialne supły pomiędzy pniami palm, drzew mangrowiowych i figowców. W dziedzinie półbrzasku snuły się cienie i kształty, kryły poza nabrzmiałemi w kształcie butelek trzonami flaszowców, przywierały do pokręconych wężowato korzeni igławy lub spłoszone przykucały w zbitych na kołtun i nie do rozwikłania zaroślach niebieskawego skrubu. Tam, z poza parości chlebowca wyglądały czyjeś oczy dzikie, płochliwe a ciekawe, ówdzie, przez spławy mlekiem ociekającego krowieńca[1] szarzał zarys postaci

  1. Tzw. drzewo krowie wydzielające sok podobny w smaku do mleka.