Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/203

Ta strona została przepisana.

zrzucił przybraną skórę i zbiegł na Południe do waszych wrogów. Tą żmiją, tym zdrajcą jest Marankagua, który może w tej chwili bierze z rak króla Czarnych, Taimakorego pieniądze za sprzedaną krew braci!
Słowa Itonguara podziałały jak iskra na prochy. Posypały się gradem na głowę zbiega i zdrajcy przekleństwa i złorzeczenia. Dotychczas nikt publicznie nie ośmielił się rzucić kamieniem potępienia na szamana. Wstrzymywał ludzi zabobonny lęk przed jego zemstą i czarami. Teraz, gdy mieli za sobą powagę Itonguara, nikt nie kładł tamy oburzeniu i rozwiązały się języki. Wszystkie oszustwa, wszystkie nieudane tricki i poronione zabiegi lekarskie Wielkiej Medycyny stanęły teraz pod pręgierzem publicznym.
— Taberany niech go strącą w przepaście Rotowery!
— Niech ugotuje swego dziadka![1]
— Oszust jeden! żonę mi na śmierć podburzył ziołami!
— Oby go żywcem odarł ze skóry pan borów, Tane-Mahuta!

— Dziecko mi urzekł!

  1. Ślady dawnego ludożerstwa.