Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Więc oni będą przewodnikami — odparł Itonguar i zwrócił się do Rady dziesięciu.
— Wodzowie Itongo, czy możecie wskazać nam ludzi sposobniejszych?
Milczenie zatwierdziło wybór. Wystąpił arcykapłan Huanako.
— Mężowie plemienia Itongo — rzekł głęboko wzruszony — kapłani, wodzowie i wojownicy! Trzydzieści dni temu duch króla Ayakuczo odszedł na słońce. Opuścił nas władca i ojciec, nie pozostawiając syna — następcy. Był ostatnią odroślą wielkiego rodu, który się od boga wywodził. Od dni trzydziestu jesteśmy jak owce bez pasterza. Zwyczajem przodków naszych było nazajutrz po śmierci króla przystępywać do obioru nowego. Teraz stało się inaczej i ważka sprawa pozostała w zawieszeniu aż do dnia dzisiejszego. Może tak i lepiej. Może wahanie się starszych wyjdzie na dobre ludowi. Bo zaprawdę w trudnem znaleźliśmy się położeniu. Ojcowie nasi powierzali tę najwyższą w narodzie godność mężowi, który łączył w swej osobie cnoty wodza i przymioty Itonguara. Takim był Ayakuczo, takim ojciec jego, Lahore, takim dziad Jefnares i pradziad Kastambo. Lecz ród ten wymarł. Mężowie Itongo! Któż dziś jest naj-