Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/214

Ta strona została przepisana.

ani jeden fałd jej nie zadrgał i żaden szelest nie przerywał ciszy, opuścił i on przybytek patronki wulkanu.


Powrót tongalerów był zdarzeniem dnia. Wydzierano ich sobie z rąk, zasypywano pytaniami. Każdy chciał przed innymi zaspokoić ciekawość. Jak się okazało, wyprawa natrafiła na przeszkody, które spowodowały opóźnienie powrotu. Drogę wśród górskich parowów w części zalała woda wezbranych strumieni, w części zatarasowały naniesione przez burzę i powódź głazy. Ostatecznie trudności pokonano i zapas zebranego ziela przedstawiał się wcale pokaźnie. Największe wrażenie wywołała wiadomość o spotkaniu z Marankaguą. Członkowie wyprawy wysłani w góry natychmiast po zapadnięciu w tej sprawie uchwały w wietnicy nie wiedzieli oczywiście nic o jego ucieczce i szaman również ani słówkiem z tem się nie zdradził Obecność swą niespodziewaną w górach tłumaczył misją zbadania przesmyków powierzoną mu rzekomo przez Radę dziesięciu. Spotkanie miało miejsce niedawno, bo onegdaj rano, czyli dwadzieścia osiem dni po zniknięciu cza-