Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/215

Ta strona została przepisana.

rownika. Marankagua wyrażał się z uznaniem o białym itonguarze i jego pierwszych krokach. Wezwany przez tongalerów do wspólnego powrotu, oświadczył, że musi pozostać jeszcze w górach, by zbadać dokładniej teren przyszłej walki. Znikł im z oczu równie nagle, jak się pojawił. Tylko z naczelnikiem wyprawy miał podobno dłuższą rozmowę, po której Mahana dał hasło do natychmiastowego powrotu.
Takie wieści krążyły po osadzie, zanim przyszło do urzędowej relacji w obliczu króla. Sprawozdanie Mahany nie przyniosło nic nowego, owszem, zdawało się nawet skąpsze w szczegółach. Naczelnik tongalerów rozwodził się szeroko nad trudnościami, z któremi musieli walczyć i z dumą podkreślał piękne wyniki zbioru, a tylko krótko i mimochodem wspomniał o spotkaniu ze zbiegłym szamanem. Lecz właśnie ten szczegół najwięcej zainteresował młodego władcę. Czandaura kilkakrotnie przerywał mu opowiadanie i wypytywał o słowa i zachowanie się Marankagui. Mahana odpowiadał zwięźle, uporczywie powtarzając to samo.
Wkońcu król zaniechał indagacji w tym kierunku i zapytał, czy przypadkiem nie spotkali oddziału wysłanego niemal jedno-