Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/223

Ta strona została przepisana.

w coraz to dzikszy taniec klingę swej wedle własnego pomysłu zrobionej szpady. W zapale wojennym zapomniał zupełnie o kategorjach miejsca i przestrzeni i ryczał jak opętany w języku ojczystym:
— Niech żyje Jego Król. Mość, Jerzy VII! Niech żyje Anglja!
Tymczasem Ngahue milczkiem, bez emfazy, lecz skutecznie ciął tomahawkiem.
Odsiecz kierowana osobiście przez króla podziałała jak cud. Oddział jego zrazu szczupły i słabo uzbrojony wzrastał ze zdumiewającą szybkością. Jak z pod ziemi wyrastali — wojownicy i stawali karnie u boku władcy. Czandaura poczuł się na siłach i szepnął na ucho Ngahue‘mu.
— Niechaj brat mój weźmie z sobą trzydziestu zuchów, obejdzie świątynię Oro i uderzy na tych czarnych drabów z lewej. Oskrzydlimy ich.
— Niech Manu ma cię w swojej opiece, dzielny królu! — odpowiedział wódz. — Idę spełnić rozkaz.
I chyłkiem okrążył ze swoimi chram boga.
W zamęcie walki jakiś olbrzymi przeciwnik zamierzył się włócznią na Czandaurę. Atahualpa zasłonił go wprawdzie tarczą, lecz pocisk przebił górny brzeg puklerza i przeszył ramię króla. Ognie zamigotały