Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/235

Ta strona została przepisana.

czora, a o zmierzchu podsunęli się szybko pod pagórek. Koniom obwiązano kopyta szmatami, by stąpały cicho, nie czyniąc tętentu. U stóp wzniesienia jeźdźcy pozsiadali i przywiązali rumaki do wbitych naprędce palików. Ngahue odkomenderował czterdziestu wojowników, którzy mieli tomahawkami porobić przesiecze wśród zbitych, nastroszonych trującemi cierniami chaszczy mulgi. Po upływie godziny utorowano trzy przejścia. Przy blasku księżyca trzy oddziały w różnych punktach wdarły się na grzbiet. Osada Czarnych leżała przed nimi w odległości ćwierć mili. W ogniach watr czerniały wyraźnie zarysy chat i wigwamów. Na jednym z nich w samym środku chwiał się w powiewach nocnego wiatru królewski buńczuk z piór strusia emu.
Czandaura przyzwał do swego boku Pomarego.
— Gdzie jest wigwam, w którym trzymają Rumi?
— Tuż obok królewskiego, pierwszy na prawo.
— Możesz odejść.
Król raz jeszcze ogarnął spojrzeniem całość sytuacji. Była zadawalająca. Pagórek zajęty przez Jasnych ciągnął się wydłużoną linją kolistą na przestrzeni kilku kilomet-