Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/239

Ta strona została przepisana.

cjonalną, śmiesznie głupią pomyłką. Jakiś rys atawistyczny europejskiego konkwistadora odezwał się w nim późnem echem i dopominał o realizację zdobywczych zachcianek. Jak zwykle w chwilach duchowego napięcia przyszła mu szalona ochota do zapalenia papierosa. Absolutna niemożność zaspokojenia jej wprawiła go w stan nerwowego zniecierpliwienia. Wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie powstać i zacząć przechadzać się tam i sam pod bramą.
Jakże imponujący kontrast pod tym względem stanowiło zachowanie się obu krajowców. Siedzieli nieruchomo jak posągi skamienieli w oczekiwaniu na znak władcy. Ani jeden niespokojny gest, ani jeden żywszy ruch nie zdradzał wewnętrznego nastawienia tych ludzi.
— Manekiny obowiązku i karności — dziwił się Gniewosz — czy też ludzie bez odrobiny nerwów? A może tylko przedstawiciele wschodniego stoicyzmu starych, wymierających ras? Co za wspaniały spokój i opanowanie! A może... tylko obojętność wobec przeznaczenia?
Po stronie zachodniej osady odezwało się Puhanie puszczyka długie, przeciągłe, żałosne. Gniewosz drgnął i wyprostował się. To Peterson dawał znak do ataku. Nie minę-