Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/241

Ta strona została przepisana.

sem, jak bóg burz, Tawhiri, z krwawą pręgą na policzku wspiął się zuchwale po drabinie przystawionej do szańca i pierwszy przyłożył pochodnię do ostrokołu. I chociaż udało się Czarnym ugasić ogień w jednem miejscu, za chwilę wdzierał się niszczący żywioł zażegnięty ręką króla, gdzieindziej i wieńczył tryumfalnym pióropuszem szczyty palisady. Zachęceni bohaterstwem białego kolorowi wojownicy ze zdwojonem męstwem przypuścili ponowny atak.
W tem odpór zelżał Po szeregach Czarnych przeszedł powiew zniechęcenia. To Ngahue przez wywaloną bramę wschodnią wkraczał do osady i zagrażał obrońcom od lewego boku.
— Niech żyje król Czandaura! — zawyło z setek piersi i pod ciosami siekier runęły zwęglone wierzeje główne.
Wtargnęli do serca obozu. Lecz już i od zachodniego skrzydła pędził dziki popłoch ni a sy czarnych wojowników. I Atahualpa nie chciał pozostać w tyle w godzinę zwycięstwa. I jemu to przypadł w udziale najświetniejszy czyn tej nocy rozstrzygnięć. Po długiej, uporczywej walce położył trupem Tarmakorego. Śmierć króla zakończyła bój. Czarni zewsząd otoczeni i zdezorganizowani