ne zjawy i poszły za tamtemi. A po tych wyłoniły się znów inne i odpłynęły w ślad za poprzedniemi. Tak utworzył się orszak widmowych postaci. Jak we śnie przesuwały się między trzonami filarów, przechodziły przez zasypany odruzgami kapiteli i złomami fryzów podwórzec i wstąpiwszy na stopnie piramidy, rozwiewały się w pełnym blasku księżyca.
— To widma praojców naszych — szepnął Huanako. — To dusze najdawniejszych mieszkańców nietylko tej wyspy — to cienie może pierwszych ludzi na ziemi. Te czarne, 12 stopowe olbrzymy — to ludzie pierwszej rasy, zwani w starych księgach Rmoahal. Oni to dopuścili się po raz drugi w dziejach ludzkości ciężkiego grzechu, łącząc się ze zwierzęcemi samicami. Stąd wyrosło plemię potworów i obniżyło na wieki całe godność człowieczą. Ci znów czerwonobrunatni — to ludzie drugiej rasy — Tlavatli. A ci w ostatnich szeregach smukli i kształtni, o orlich nosach i twarzach jak wykutych z bronzu — to szlachetni Toltekowie, późniejsi władcy krain Nowego świata, którzy założyli potężne państwo ze stolicą zwaną przez nich Miastem złotych bram.
Powoli pochód fantomów wyczerpywał
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/258
Ta strona została przepisana.