do świątyni Pele. Zastał Rumi przy zniczu dorzucającą do ognia polan z drzewa sandałowego i okrągłych jak głowa ludzka szyszek igławy. Po świątyni snuły się wstęgi błękitnych dymów i napełniały wnętrze woniami. Na widok króla kapłanka powstała od ogniska, złożyła mu głęboki ukłon i chciała odejść w głąb chramu. Zatrzymał ją błagalnym ruchem ręki.
— Dlaczego uciekasz przedemną Rumi? Ciebie tu szukałem.
Przystanęła z pochyloną nisko głową.
— Czego życzysz sobie królu mój i panie?
— Przyszedłem powiedzieć ci, Rumi, że jesteś mi droższą nad to królestwo moje i cenniejszą nad życie. Przyszedłem wyznać ci miłość moją.
Zachwiała się jak palma pod ciosem topora. Coś jak jęk cichy, jak kwilenie gołębia wyszło z dziewiczej piersi. Zakryła twarz rękoma.
— Dlaczego mi to powiedziałeś Czandauro? — poskarżyła się cicho.
— Bo kocham cię, Rumi i chcę byś była moją.
Porwał ją w ramiona. Nie spotkał oporu. Rozłożyła ręce ruchem bezbronnego dziecka i przymknęła oczy pełne złotych blasków.
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/263
Ta strona została przepisana.