Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/264

Ta strona została przepisana.

Usta jej gorące jak szkarłat kennedji zakwitły uśmiechem rozkoszy, gdy uczuły palący żar pocałunku, a smagłe łono spragnione pieszczot podniosło się łukiem tęsknoty na spotkanie mężczyzny.
— Jesteś silniejszy niż moi bogowie, Czandauro — szeptała, oplatając go ramionami — silniejszy niż cienie praojców, silniejszy niż duchy żywiołów. Jesteś mojem przeznaczeniem.
A on pieszcząc jej piersi soczyste jak owoc gojawy, a wonne jak balsam peruwjański, rzekł mocno:
— Odtąd płyniemy oboje na jednej łodzi. Los mój jest twoim losem, Rumi.
Przytuliła się do niego.
— Teraz musisz mnie wziąć w obronę przed boginią Pele. Złamałam śluby. Zbezcześciłam jej chram.
Wziął ją na ręce jak dziecko i obsypując pocałunkami, obnosił po świątyni.
— To, co dla mnie uczyniłaś, biorę na siebie — uspokajał, kołysząc ją w ramionach. Wyzwolę nas oboje z pod praw tej ziemi. Bo czuję, że i twoja dusza jest mieszkanką innych lądów, innych krain, że i ty buntowałaś się nieraz przeciw tenu, co ci narzuciło życie.