Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/27

Ta strona została przepisana.

pokoju po lewej i wszedł z ociągającą się kobietą.
— Kto tu? — zapytał ponownie.
Odpowiedział piekielny hałas w sąsiedniej izbie, światło latarki puszczone w obieg po ścianach i podłodze oświeciło puste wnętrze. Z wyciągniętym do strzału browningiem przeszedł Krzepniewski do drugiej izby. Lecz i tu nie zastał nikogo. Przez drzwi w głębi wydostali się z powrotem w sień. Drzwi z obu stron były zamknięte, jak przedtem, na zakrętki. Wtedy kobieta przytuliła się do mężczyzny drżąca i blada.
— Tu coś straszy: To jakiś przeklęty dom. Uciekajmy stąd!
Odezwał się przewlekły jęk jesiennego wichru i szum ulewy.
— Dokąd? W tę zawieruchę? Musimy przenocować tu do rana.
Milcząc, poddała się tej decyzji. Wrócili do „swojej“ izby. Krzepniewski dorzucił suchych gałęzi do ognia, który buchnął jasnym płomieniem i rozświecił znów zmroczone już wnętrze.
— Może pani trochę odpocznie.
Rozścielił na podłodze swą kurtkę.
— Jest pani znużona przejściami tego dziwnego dla nas obojga dnia.