Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/271

Ta strona została przepisana.

Nikt nie wiedział, nikt nie domyślał się. Oprócz samego króla i jego doradcy i przyjaciela, Atahualpy. Tak chcieli biali władcy. Itonganie spełniali ich wolę posłusznie i ślepo i może wbrew własnym uczuciom przynaglali tempo życiowe swej wyspy.
Dawne osady i przysiółki zamieniły się na miasta i miasteczka, gdzie od rana do wieczora pracowali ludzie w domach wielkich, pełnych ruchu i niesłyszanych dotychczas na wyspie dźwięków. Jak z pod ziemi wyrosły fabryki, rękodzielnie, wytwórnie, huty i pracownie. Powstały szpitale, szkoły i ochronki. W górach otwarto kopalnie srebra, złota, miedzi, żelaza i kobaltu. Wydobyte z nich metale sprowadzano na wąskotorowych kolejkach do najbliższych miast i przerabiano na ludzki użytek w olbrzymich kuźniach i przetwórniach.
W lasach rżnęły i piłowały wśród świstu Pary niezmordowane tartaki, a po lśniących szynach pędziły żelazne wózki naładowane drzewem chinowem, chlebowem, gumowem, kamforowem, sandałowem, eukaliptusem, sosną kauri, rzewnią, igławą i palmami.
Dzięki mądrej gospodarce króla zakwitła uprawa zbóż i krzewów, rozwinęło się sadownictwo. W okresie letnim, między paź-