Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/276

Ta strona została przepisana.

krajowców z powodu jakiejś klątwy czy czarów, rzuconych na nią przed laty przez jednego z szamanów. Ta naturalna i moralna izolacja zakątka była Petersonowi bardzo na rękę. Po cichu, ukradkiem zwiózł do nadbrzeżnych grot obrobiony gdzieindziej przez zawodowych cieśli sprzęt i przy pomocy Gniewosza powoli w ciągu dwóch lat zmontował kadłub i maszty. W parę miesięcy po wspomnianej rozmowie, jakby przeczuwając wypadki, przyśpieszył wykończenie szkunera. W ciągu kilku najbliższych tygodni rufa, sztaba i śródokręcie zapełniły się nadbudówkami, a na masztach załopotały w powiewach passatu żagle z krajowej tappy, delikatnego a mocnego płótna, wyrabianego z kory papierotki, skropionej klejem.
Kapitan był bardzo dumny ze swej „Markizy“ i całe godziny spędzał na jej pokładzie, paląc z fajki wyborny, własnoręcznie zasiany w ogrodzie i wyhodowany tytoń. W czasie tych samotnych siest w otoczeniu nawisłych dookoła bloków szarego opocza przemyśliwał sytuację. W szczerość podanych sobie przez Gniewosza motywów wierzył. Mimo sceptycyzmu, z jakim zapatrywał się na stosunek przyjaciela do t. zw. zaświatów, czuł, że między inżynierem a zbio-