Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/283

Ta strona została przepisana.

stąd — precz! Natychmiast! W prawo zwrot i marsz do obozu!
Strażnicy zbici z tropu i przerażeni sprezentowali broń i odeszli. Czandaura wyciągnął obie ręce ku Izanie, który stojąc na progu domu, był niemym świadkiem tej sceny.
— Przepraszam cię, stary druhu za nieprzyjemności, jakie cię dziś spotykają.
Surowa, podobna do brązowego reljefu twarz wodza ani drgnęła.
— Jestem gotów ponieść śmierć z woli ludu — odparł spokojnie.
Czandaura zrobił niecierpliwy gest ręką.
— Głupstwa plecie mój brat i przyjaciel. Izana żyć będzie jeszcze długie lata i doczeka się wnuków. Jakiem Czandaura, król.
— Wola ludu zgromadzonego na sąd na fejtoce jest świętą — upierał się wódz.
— Wola itonguara i króla jest świętszą. Izana żyć będzie, bo ja tak chcę. Ale cóż to wodzu? Przyjmujesz mię w progu i nie prosisz do wnętrza?
Izana stropił się.
— Dom mój stoi zawsze otworem dla króla mego i pana — rzekł, cofając się w głąb. — Spocznij Czandauro i nie wzgardź skromnym posiłkiem.
Weszli pod dach chaty, świta króla zaję-