Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/285

Ta strona została przepisana.

się szerokim półkręgiem oddział, złożony z tysiąca wojowników. Czandaura odpowiedział skinieniem ręki na powitalny okrzyk poddanych i bezzwłocznie przemówił.
— Mężowie plemienia Itongo! Zaszło zdarzenie ohydne, które hańbą okryło was i mnie, waszego króla i itonguara. Oto jeden z naszych szamanów powodowany, nie wiem, głupotą, czy chęcią zemsty ośmielił się oskarżyć publicznie i zasądzić na śmierć jednego z najlepszych i najdzielniejszych wodzów naszych, a mego serdecznego przyjaciela, Izanę. Hańba i wstyd, Itonganie! I z jakiegoż to powodu, pytam, mężowie plemienia Itongo, uznał Wangarua Izanę winnym zgonu nieodżałowanego druha mego i czcigodnego doradcy, Huanaki? śmiech doprawdy powiedzieć, że o wyroku szamana rozstrzygał marny robak, nędzna, z wilgoci ziemi wylęgła dżdżownica. Mężowie Itongo! Przed godziną nawiedziły mnie we śnie cienie zmarłych i duchy tej ziemi i rozmawiały ze mną jako z waszym itonguarem. Oto, co mi powiedziały:
„Wangarua poszedł w ślady zdrajców, Marankaguy i Mahany i pragnie pozbawić ciebie, króla, najlepszego z przyjaciół. Wyrok jego oparty na oszustwie. Królu, nie dopuścisz do śmierci zasłużonego wodza“. —