Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/289

Ta strona została przepisana.

obyczaj! — odezwało się śmielej parę innych.
Przykład podziałał. Prysnęło w kawałki rozpięte nad gromadą sklepienie milczenia i głuchy pomruk przeszedł falą po ludzkiem pogłowiu. Błagali i grozili zarazem. Kładli mu się pokornie pod stopy, a w oczach mieli błyski gadzin. Czandaura z uśmiechem pogardy patrzył i słuchał. Gdy uspokoili się trochę i groźny pomruk roztopił się w szmery i szepty, dał znak Atahualpie. Zabrzmiał krótki, dobitny rozkaz naczelnego wodza i tysiąc żołnierzy karnych i sprawnych, jak mechanizm ruszyło linją półksiężyca, torując sobie drogę wśród tłumu. W ognisku tego półkola był król. Zagadkowy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Obcy, daleki, nieprzystępny wracał do swojej sadyby. Nie raczył już dać ludowi żadnej odpowiedzi.


Czandaurze udało się ocalić Izanę dzięki trickowi ze snem i rzekomo objawioną mu w nim wolą duchów. Zwyciężył Itonganów ich własną bronią. I dlatego nie był teraz zadowolony ze siebie. Lubiał otwartą walkę. Próba rozpoczęcia jawnej kampanji z prastaremi wierzeniami wywołała znamienną