ukochanej, spotkał się w progu z Wajmuti, zmierzył ją niechętnem, prawie gniewnem spojrzeniem.
— Gdzie Rumi? — zapytał opryskliwie.
Stara strażniczka ognia świętego wytrzymała spokojnie spojrzenie.
— Czandauro, źle czynisz, napastując naszych bogów i duchy naszych ojców. Dlaczego sięgasz zuchwałą ręką po to, co otacza cześć i miłość niezliczonych lat i pokoleń? Dlaczego draźnisz cienie naszych przodków? Czy ci nie dość świętokradztwa, którego dopuszczasz się tutaj w tym chramie?
— Gdzie Rumi? — powtórzył pytanie głosem ostrym, jak cięcie miecza.
Z fałdów kotary za ołtarzem wysunęła się postać ukochanej.
— Jestem już, jestem.
Zarzuciła mu na szyję parę bursztynowych ramion. Wajmuti odeszła w głąb z westchnieniem.
— Poco wysłałaś mi ją na spotkanie? — badał, gładząc ciemne warkocze..
— Domagała się tego koniecznie. Chciała cię ostrzec przed zemstą ich bogów i przodków. Czegóż chcesz? To stara, przesądna, ale życzliwa nam kobieta.
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/292
Ta strona została przepisana.