Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/299

Ta strona została przepisana.

Aż w którąś burzliwą, jesienną noc, gdy zjuszony orkanami ocean wypuszczał na brzeg całe tabuny grzywaczy, Peterson zbudzony uderzeniem pioruna spostrzegł, że niema Itobi obok niego w łożu. Przeczuwając coś złego, zapalił latarkę i zarzuciwszy na ramiona opończę, wybiegł z domu. Instynkt skierował go ku świątyni Pele. W bramie chramu spotkał się z Gniewoszem. Spojrzeli na siebie zdumieni.
— Co tu robisz, Will? Itobi śpi?
Peterson zaprzeczył gestem.
— Szukam jej. A ty, John?
— Ta nawałnica wprawiła mię w stan silnego zdenerwowania. Nie mogłem zasnąć. Od godziny już włóczę się między skałami. Aż zaszedłem tu pod próg. Jestem dziwnie niespokojny o Rumi.
Ostatnie słowa Gniewosza zgłuszył przejmujący krzyk kobiety z wnętrza. Pchnęli drzwi i wpadli do środka. Przed ołtarzem oświetlone rzutami wiecznego ognia walczyły na noże Rumi i Itobi. Kapłanka napadnięta znienacka w czasie snu na runie, rozpostartem u stóp ofiarnego stołu cudem uniknęła śmiertelnego ciosu i teraz lekko ranna w ramię broniła się zaciekle.
Wajmuti śpiąca w głębi chramu za kotarą ocknęła się ze snu i na widok niebez-