wysoka, szczelnie otulona mantą kobieta. Z ponad brzegu koronkowego szalu zakrywającego twarz po linję nosa spoglądały na króla oczy płonące jak żagwie.
— Nie poznajesz mnie, Czandauro?
Gniewosz zamyślony zdawał się jej nie spostrzegać. Ruchem zniecierpliwienia zrzuciła mantillę. Wtedy poznał ją. Była to Napo, piękna wdowa po Oruru.
— Co cię sprowadza do mnie o tak późnej porze? Czy ci się naprzykrza zbytnio któryś z młodszych wojowników i przyszłaś ze skargą? A może ktoś zakradł się do twego sadu, który tak pięknie stacza się po zboczach wybrzeża ku morzu i ogołocił jabłonki z owoców?
Przerwała mu gniewnym gestem ręki.
— Przyszłam do ciebie, Czandauro, bo pragnę być twoją niewolnicą. Czy nie widzisz, że od lat chodzę za tobą jak cień i całuję ślady twej stopy? Przez ciebie, królu, młodość, moja przekwita i więdnie uroda. Gdy morze wyrzuciło ciebie na ziemię naszą na moją niedolę, miałam lat piętnaście i byłam żoną wojownika Oruru. W rok potem Oruru odszedł w krainę cieni. Odtąd żaden mężczyzna nie pieścił mych piersi i żaden nie spoczął w miłosnym szale na mojem łonie. Bo Napo kocha tylko ciebie,
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/303
Ta strona została przepisana.