nej straży, którzy właśnie w tej chwili wmaszerowali na majdan pod wodzą Czantopiru. — Król utworzył cztery oddziały po 200 ludzi i oddał nad niemi dowództwo Atatualpie, Izanie, Ksingu i Czantopiru. Wśród szczęku broni i parskania wypoczętych koni ruszyli dwoma skrzydłami ku rezydencji króla.
Był już świt i pierwsze blaski zarania rozgarniały różowemi palcami ustępujące mgły. Ta część osady wyglądała jak wymarła. Ukazanie się wśród nocy itongo[1] króla działało wciąż z siłą odstraszającego czaru; okolicy tolda królewskiego strzegło wciąż potężne tabu[2] władcy. Pustemi ulicami przeszli zachodni skraw osiedli i otoczyli opiekuńczym pierścieniem dom króla. Z bijącem sercem Czandaura odryglował wejście i wszedł. Owinęły mu szyję ciepłe, śniade ramiona, spłynął na usta pocałunek przesłodkich warg.
— Rumi!
Dokoła tolda zawrzała gorączkowa praca. żołnierze kopali rowy i sypali szańce. W paru godzinach dom Czandaury przeistoczył się w twierdzę. Z trzech stron dźwignę-