Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/319

Ta strona została przepisana.

twarzy czerpała otuchę i moc wytrwania.
— Hulloch! — zabrzmiał na którymś odcinku drogi głos Petersona. — Najdalej za dziesięć minut jesteśmy na pokładzie „Markizy“.
— Kochany Will, jesteś teraz panem naszego życia i śmierci — odkrzyknął mu Gniewosz. — Czuję już, czuję szeroki oddech morza.
Były to ostatnie słowa, które z sobą jeszcze zamienili. Ledwie zamarło ich echo pośród gęstwy boru, piekielny huk wstrząsnął ciszą nocy. Ziemia zafalowała i ponad czarną ścianę puszczy trysnęła ku niebu siklawa ognia.
— Rotowera! — szepnęła Rumi i okrutne zwątpienie zatopiło zatruty szpon w jej sercu.
Potworny grzmot i wstrząs wywrócił wszystko na ręby. Olbrzymi blok skalny wyrzucony siłą tytana z posady wybrzeża zatarasował im drogę i odciął ich od kapitana.
Gniewosz i Rumi zwaleni z nóg stoczyli się po jakiejś świeżo powstałej pochylni na dno leśnego parowu.
— Odwagi Rumi! — usiłował przekrzyczeć straszliwą kanonadę Jan — odwagi!