Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/320

Ta strona została przepisana.

Do zatoki już niedaleko. Wdrapiemy się na tę skałę i połączymy się z kapitanem.
Poczuł w ustach niby ciepły piasek. Wypluł z obrzydzeniem.
— Popiół.
Posępna, purpurowa łuna rozlała się po niebie i wtargnęła do wnętrza puszczy. W blaskach jej ujrzeli powywracane dziko odwieczne pandany, złomy skał i głazów nadniesionych z gór.
Zaczęli bezradnie wdzierać się na blok, co zamknął im drogę. Drżał pod nimi jak żywy organizm; lada chwila mogli znaleźć się pod nim zmiażdżeni, lada chwila mogła ich spłukać z jego powierzchni fala wzburzonego dookoła wyspy oceanu. Wyczerpani i przemoczeni obsunęli się w małą rozpadlinę w pośrodku platformy szczytowej głazu.
Stąd roztoczył się przed nimi obraz jedyny w swej groźnej krasie. Blok, na którym siedzieli, był zewsząd oblany kotłującą się wściekle wodą roztoczy, ścieżka, wydroże wśród skał nadbrzeżnych i skraw puszczy znikły bez śladu. Ocean wdarł się w głąb wyspy gigantycznym zasięgiem i utworzył olbrzymią, przepaścistą zatokę. W tej zatoce zapewne znalazł śmierć Peterson, na jej dnie spoczęła na wieki „Markiza“. Byli od-