Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/37

Ta strona została przepisana.

rwało mu z rąk trzymane cęgi i śmignęło niemi tuż przed nosem kowala.
— Cholera! — zaklął stary. — To jakieś czarcie sztuki!
Rozpętane raz moce rozhulały się na dobre; w kuźni wszczął się zamęt nie do opisania: latały jak piłki od ściany do ściany heble i strugi, koziołkowały w powietrzu żelazne drągi i bloki, kręciły się w epileptycznych podrygach świdry i młoty. Powstał zgiełk i hałas tak wielki, że zwabił sąsiadów bliższych i dalszych i wkrótce pół wsi otoczyło kowalową zagrodę rozciekawioną gawiedzią. Majster i czeladnicy cudem jakimś nieuszkodzeni i cali uciekli w popłochu z nawiedzonej kuźni i wmieszani w tłum śledzili wraz z innymi przebieg objawów, czekając ich końca. Lecz ten nie przyszedł tak rychło; godzinę przeszło trwała piekielna zabawa i dopiero pod zachód powoli uspokoiła się.
Gdy weszli znów do kuźni i rozglądnęli się po wnętrzu, ze zdziwieniem zastali wszystko w największym porządku. Narzędzia pracy i materjał do obróbki wykonawszy warjacki taniec, powróciły potulnie na swoje miejsca. Cała awantura wydała się teraz Szymonowi złośliwem przywidzeniem.
— Hej, Kuba! — trącił w bok najbliższe-