Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/42

Ta strona została przepisana.

znaleźliśmy nareszcie kapitalne medjum. Zabieramy je z sobą do Warszawy, co?
— Jeśli tylko się panu uda — odpowiedział mu jeden z lekarzy. — Wątpię, czy stary zechce rozstać się z synem.
— Zgodzi się, zgodzi. Błysnę mu przed oczyma bajeczną karjerą syna. Zresztą to podobno znajda i czeladnik kowalski z niego nieszczególny. Wygląda raczej na wiecznie śniącego na jawie marzyciela, a jego właściwości medjumiczne tylko przeszkadzają staremu w pracy. Wyjaśnię to wszystko kowalowi. Zobaczycie, że przystanie na moje warunki.
Dr. Będziński nie pomylił się. Szymon wysłuchał uważnie wywodów doktora, pogładził w zamyśleniu parę razy brodę i odpowiedział:
— Musi być prawda, doktorze, kiedy tak powiadacie. I mnie czasem coś jakby mówiło na ucho, że to chłopczysko maczało palce w tych biesowych sprawkach; alem odpędzał te myśli jako złe i grzeszne. No, ale teraz to patrzę na rzecz innemi oczyma. Licho bo wie, skąd rodem. Ha, może pod ręką waszą, doktorze, wyrośnie z niego coś pożyteczniejszego dla świata. Tutaj w mojej szopie będzie mi tylko zawadzał i wstyd przynosił. Swoją drogą nie poszłoby wam,