Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Zaraz się przekonamy — odpowiadał mu spokojnie Będziński.
Jakoż po południu polecił Zbychoniowi kopać pod oknem prawej izby. Po paru uderzeniach rydlem wyrobnik natknął na szczątki spróchniałych już i rozsypujących się na proch kości. Zebrał je starannie i złożył w skrzynce przygotowanej już uprzednio przez doktora.
— Musi być trupek dziecka, — rzekł, patrząc na kupkę wątłych, zżółkłych kosteczek. — Cieniutkie to i kruche jak u ptaszka.
Małowiejski przestał uśmiechać się i z namarszczonemi brwiami spisywał „protokół wizji lokalnej“.
Przeszli do wnętrza izby.
— Proszę oderwać deski podłogi! — wydał Dolecenie Będziński. — Tu w samym środku.
Zazgrzytały rdzawe gwoździe podważone przez siekierę, posypała się strupieszała troć desek i w dole z pod warstwy pyłów i kurzu zabielały dwa ludzkie szkielety.
— Kobiety — stwierdził Przysłucki, wskazując na szerokie, charakterystyczne kości miednicowe. — Wszystko sprawdzone co do joty.
Komisarz „zamknął“ protokół i podsunął