Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/62

Ta strona została przepisana.

niedosłyszalnej muzyki rzucały się w taneczne pląsy. Kiedyindziej grały między sobą w „chowanego“. Roześmiane jak leśne łobuzy skrzaty i boginki kryły się po kątach „gabinetu“, właziły za kotarę, wyzierały figlarnie z poza firanek i draperyj lub przekomarzały się nawzajem, przebierając palcami niby pistonami klarnetu na nosach.
Będziński widział w tem wszystkiem tylko projekcje wyobraźni Janka, w których pobrzmiewały echa zasłyszanych w dzieciństwie ludowych klechd i opowieści. Przysłucki, stały uczestnik tych seansów był nieco odmiennego zdania. Według niego podłoża tych zjaw należało szukać w świecie żywiołów przyrody, w czemś bardziej realnem niż kapryśna gra fantazji.
W każdym razie Gniewosz wchodził niedwuznacznie w nową i nadzwyczaj ciekawą fazę teleplastji.
Obfitość i nasycenie wydzielanej z jego organizmu ektoplazmy były tak wielkie, że umożliwiały Będzińskiemu szczegółowe zbadanie jego składu chemicznego. Substancja o charakterze galaretowatym miała barwę szarobiałego śluzu, który pod mikroskopem przedstawił się jako połączenie pierwiastków wchodzących w skład ciała ludzkiego, ale w stanie collcidalnym. Teleplastja pole-