karzy różniły się. Będziński uważał wszystko za dzieło podświadomej pracy medjum, za wytwór jego wyobraźni — Przysłucki dopuszczał możliwość interwencji i współdziałania jaźni bezcielesnych, zaświatowych, a nawet wpływ t. zw. elementalów, czyli duchów żywiołów. Przyjaciel Będzińskiego szedł jeszcze dalej, dopatrując się w niektórych zjawiskach t. zw. larw — jednodniówek, zwiewnych, efemerycznych stworów, błąkających się po świecie strzępów ludzkich myśli i namiętności, wibracyj kosmicznego astrosomu chwilowo zgęszczonych w kształty dzięki teleplazmie medjum.
Tak, czy owak — obaj lekarze stali przed zagadką. W czasie seansów z Jankiem Gniewoszem rozchylały się przed nimi na parę godzin tajemnicze kotary i ukazywały się dalekie acz mgliste perspektywy. Pełni zdumienia byli świadkami paradoksalnego dziewicorództwa, jakiejś niebywałej partenogenezy kształtów ludzkich, zwierzęcych, czasem obojniczych, narodzin organizmów pulsujących krwią — nie zawdzięczających chwilowego życia połączeniu dwóch płci efemeryd. Ta właśnie niezależność od aktu seksualnego i płci, ta samowystarczalność
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/64
Ta strona została przepisana.