Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/67

Ta strona została przepisana.

ca, spłoniona i ze spuszczonemi oczyma poddawała się pieszczocie. Nagle jak spłoszona łania uciekła w stronę ojcowskiego domostwa.
Odtąd spotykali się w parku codziennie, aż pewnego wieczora w zacisznej alei bzów i jaśminu, na podścielisku traw i ziół oddała mu się z żywiołową pasją natur młodych i zdrowych. Był pierwszym i wziął ją dziewicą.
Nazajutrz odbył się seans w obecności szerszego grona uczestników i wypadł fatalnie. Prócz skąpych fenomenów świetlnych nie zdołał Gniewosz wyprodukować żadnych znaczniejszych objawów. Będziński był przygnębiony. Czyżby zmierzch medjumizmu?
Wieczorem tego dnia zdarzył się przykry wypadek. Córka ogrodnika złamała nogę i to tak nieszczęśliwie, że musiano ją bezzwłocznie przewieźć do szpitala. Następnego dnia zaraz po złożeniu złamanej nogi odwiedził ją Janek Gniewosz. Rózia wzruszona, ze łzami w oczach dziękowała mu za pamięć, tuląc do piersi pomarańcze, które jej przyniósł. Zaszedł ich na tem ogrodnik. Spojrzał surowo na córkę, badawczo na pupila swego chlebodawcy i milcząc odszedł. Po powrocie ze szpitala miał Gniewosz po