Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Sławuniu moja najdroższa! — załkała cicho, ujmując w swe dłonie wyciągniętą ku sobie rękę córki.
Z ust Gniewosza wypłynęła skarga. Fantom zawahał się, zmącił i zaczął szybko rozkładać się. Po chwili wsiąkł z powrotem w organizm śpiącego.
— Co pani zrobiła najlepszego? — zgromił Będziński drżącą od wzruszenia matkę.
— Czy pani nie wie o tem, że medjum może to ciężko odchorować.
I zajął się gorliwie budzącym się już Jankiem.
— Może go przenieść na sofkę do sąsiedniego pokoju? — zaproponowała wpatrzona z niepokojem w twarz Gniewosza pani Krystyna.
Będziński przyznał jej rację.
— Będzie to nawet rzeczą bardzo wskazaną. Przysłucki, pomóż mi z łaski swojej.
Obaj lekarze lekko unieśli z krzesła półprzytomnego Janka i przy pomocy pani Krystyny, podtrzymującej mu głowę złożyli go na szeslongu w przyległej sypialni.
Przestraszeni nieprzewidzianem zajściem goście cichaczem usunęli się. Tymczasem Gniewosz odzyskał przytomność.
— Jak się czujesz? — badał go opiekun. — Nic nie boli?