Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Trochę tylko prawa ręka w przegubie — skarżył się Gniewosz, dźwigając się z posłania.
— No, no, tylko nie tak żwawo, mój kochany! Popatrz, Tadek, jak wygląda nadwyrężenie ciała fizycznego wskutek utraty pewnego quantum teleplazmy.
Przysłucki pochylił się nad ręką chorego i pilnie przypatrywał się miejscu wskazanemu przez kolegę.
— Istotnie, ubytek musi być znaczny. Wygląda na redukcję kilku kolonij komórek.
Będziński poklepał Gniewosza po ramieniu.
— Wyliżemy się z tego za parę dni. Przypuszczałem, że będzie znacznie gorzej. Na przyszłość będę ostrożniejszy w wyborze uczestników posiedzeń i w stosowaniu środków ochronnych.
Spojrzał na zegarek.
— Czas na mnie najwyższy. Za kwadrans mam odczyt. Tadek, bądź łaskaw zająć się tymczasem Jankiem aż do jutra rano. Ewentualnie przewieź go autem do naszego zakładu.
— Przepraszam łaskawą panią za nieudały seans i tyle kłopotu — zwrócił się na pożegnanie do pani domu. — Lecz nie nasza w tem wina. Chcieliśmy jak najlepiej.