Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Pani Śląska podała mu rękę z uśmiechem na rozpogodzonej twarzy.
— Ależ doktorze, na co te usprawiedliwienia? Więc rzeczywiście nic niebezpiecznego?
— Jestem o niego najzupełniej spokojny. Najdalej za osiem dni odbywamy powtórny seans w domu łaskawej pani.
Pocałował ją w rękę.
— Adieu, moi panowie! Do widzenia do jutra!
Zostali we trójkę. Gniewosz zupełnie już przezwyciężył osłabienie i wodził oczyma za inżynierową. Przysłucki zaczął naglić do powrotu.
— Czy szanowna pani nie mogłaby posłać służącej po auto dla nas?
Pani Krystyna zaprzeczyła gestem.
— Skąd ten pośpiech? Czy panom tak źle u mnie? Zjemy wpierw razem małą kolacyjkę, a potem poślę Marjannę po auto. Tylko bardzo proszę! Nie oponować, doktorze! Dziś ja biorę pana Janka pod kuratelę. Jesteście panowie w moim domu.
Uśmiech, którym poparła te słowa był tak ujmujący, że rozbroił nawet stanowczego doktora. Zostali na kolacji. Gniewosz jadł z apetytem, posługując się wyłącznie lewą ręką, bo prawa trochę mu jeszcze dokucza-