— Nie wolno pani tak mówić! — rzekł podniesionym niemal do krzyku głosem. — Jest pani przepiękną, rozkoszną kobietą, której zazdroszczą urody młode dziewczęta.
Odpowiedział mu ciepły, miękki uścisk jej ręki.
— Tak, tak... dwadzieścia sześć lat temu... Właśnie tyle liczy pan sobie teraz, nieprawdaż?
Popatrzył na nią ze skupioną uwagą.
— Tak — to mój wiek obecny. — Dlaczego zrobiła pani to zestawienie?
— Nie wiem. Tak jakoś mimowoli. Czasem zjawiają się na ustach naszych słowa podobne do kaprysów przypadku... Ale zapomnieliśmy zupełnie o naszej kolacji. Trzeba ją skończyć.
— Wybaczy pani, ale nie mogę. Skorzystałem tylko ze sposobności, by spędzić w jej towarzystwie chwil parę bez świadków. Pani nawet nie przeczuwa, czem są dla mnie te chwile...
Wstrzymała go spojrzeniem.
— Jeszcze nie, jeszcze nie teraz — błagały jej oczy.
Więc umilkł wzruszony.
— Ale po kieliszku marsali możemy je-
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/81
Ta strona została przepisana.