mował mi mąż „Willę samotną, to małe arcydzieło liryki nastrojowej, w którem wibruje smutek jesiennych skonów.
Gniewosz podał jej otwartą książkę. Rzuciła okiem na kartę i pobladła.
— Tak — to ten wiersz. Dzisiejszy wieczór jest jak sen dziwny. Tracę powoli poczucie rzeczywistości... Proszę podać mi rękę.
Otoczył ją łagodnie ramieniem i patrząc w ogród oblany szczodrotą konającego już słońca, zaczął odtwarzać słowa poety głosem cichym, do głębi wzruszonym:
Cień, co na miłość naszą padł wieczną żałobą,
Był dawno w mem przeczuciu. Pomnisz: szedłem z Tobą
Wzdłuż muru, z za którego słodko się wychyla
Tonąca wśród jaśminów i róż biała willa,
Tchnąca marzeniem w ciszy i woni głębokiej.
Na srebrnem niebie gasły różowe obłoki,
Błękitny zmierzch zapadał i byliśmy smutni.
Stanęliśmy w zadumie u krat starej wrótni,
Patrząc w tajemne mrokiem ogrodu głębiny,