Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Przycisnął do ust jej rękę.
— Czem zasłużyłem sobie na tyle dobroci, Krystyno?
— Kocham.
A potem przyszła noc szału. Nad ranem Gniewosz zapadł w stan podobny do transu. Znieruchomiał, oczy nabrały szklanego wyrazu i sztywny, bezwładny jakby zastygł w jej uścisku. Patrzyła bezradnie na piękne młodzieńcze ciało, które przed chwilą jeszcze drżało spazmem rozkoszy i darzyło ją słodyczą męskich pieszczot.
Wtem uczula na twarzy chłodny powiew i ujrzała nad sobą mglistą postać drugiego mężczyzny.
— Kto tu? — usłyszała głos swój obcy jakiś i zdławiony. — Kto tu?
Twarz widma rozjaśnił dobry, serdeczny uśmiech. Poznała go.
— Władku, wybacz mi! — jęknęła i zar kryła twarz przed jego jasnem spojrzeniem.
I wtedy usłyszała głos jego cichy, jak dawniej, łagodny:
— Bądź spokojna, Krystyno. Nie złamałaś mi wiary. Tym, którego trzymałaś tej nocy w objęciach, ja byłem. Bo zrządzeniem sił wyższych danem mi było wkrótce po mej śmierci wcielić się w kształt nowy — w to ciało młodzieńcze, które teraz na chwilę