Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Gniewosz zatrzymywał się przed furtką jej willi i patrzył w głąb: na zgłuszony zielskiem ogród, spętaną dzikiem winem altanę i senny, szklanem spojrzeniem szyb spoglądający dom. Nikt nie wychodził mu stamtąd na spotkanie. Zaklęte czarem smutku wnętrze puste było i niezamieszkane. I gdy z sąsiednich will padały światła lamp i dochodziły głosy wieczornego życia, dom Krystyny trwał w zmroku i zapomnieniu. Późno w noc wracał Gniewosz na swoje poddasze...
Tak upłynęły dalsze dwa lata. Zbliżał się wiek męski. Ból po utracie Krystyny ścichł, ukoił się i przeszedł w stadjum mgłą melancholji zasnutych wspomnień. W tym czasie Gniewosz ukończył w pełni swe studja i otrzymał dyplom inżynierski. W fabryce podniesiono mu gażę i powierzono stanowisko odpowiedzialne. Wyrobił sobie opinję dzielnego pracownika.
Od dociekań nad medjumizmem stronił jak od zarazy, a swoje własne zdolności w tym kierunku ukrywał jak najstaranniej, pragnąc, by ludzie o nich zapomnieli. Niestety było wielu takich, co pamiętali. I ci nie dali mu spokoju. Jak przed sforą psów musiał opędzać się przed ustawicznemi zakusami rozmaitych medjumistów zawodo-