Strona:Stefan Napierski-Ziemia, siostra daleka.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

I jeden jeszcze uśmiech: zapóźniony.
Gdy ta, co skrawą ulewą pryskała
przed źrenicami, zwężonemi w szparki,
upalną skier ulewą pod chmurami,
w panicznym jęku fletów i piszczałek,
który zapiera oddech i krew smaga,
jak mroczny, z głębi wzbełtany ocean:
miotając smugi z otchłani w otchłanie
pożoga zimne rzucająca błyski, —
jak miecz, w ciemnościach łyskający nagle,
żałobny, z laurem zszarpanym:
gdy się opuszcza już wpół-wypalona
żagiew Hymenu i dotyka ziemi;
niedawno, płonąc, zataczała łuki; okapuje
smołą; żywicą ocieka; soplami
gęstych płomieni, dymiących i dusznych.
A wicher czarny dmie od gwiazd najdalszych
przez puste noce.

Więc: wstępny uśmiech: prawie pożegnania, jak załamanie rąk,
jak opuszczenie dłoni,
które pieściły, teraz ślepe krążą, kołują w wielkiem, obłędnem przestworzu,
jak za niklejszym wciąż, za blaskiem, który ciągle się oddala,
zguby pragnące,
ćmy;
jak wargi zawarte przemocą: jeszcze wilgotne, dyszące; już zimne,