Niedotykalny trwasz; tak trzeba. Stokiem
Spływają ludzie na skrzydłach drewnianych;
Na obolałych barkach wiatr ich niesie,
Jak tytanidów, co sprostali chmurom.
Przemija dzień w tem uroczysku siwem
I mchem przestrzeni rozrasta się w dymach:
Strumień zagłady ponad lodozwałem!
Kula ciosana ze szkła, wiatru jękiem
Po brzegi wypełniona, niby wargi,
Pod które krew podpływa, otwór krągły,
Krztuszący się cierpieniem, ciepłym śpiewem:
Nad horyzonty gór ten jęk złocisty!
Pojmij, jak trudno jest z wełnistych puchów
Wyciągać ręce zgrabiałe ku wargom,
Przytykać palec do ócz zamrożonych,
Zwolna szczelinę rozwierać powieki,
Jak dziurę fletu, — i rzęzić westchnieniem.
To jak czeluście snu; mroczno-zielone
Konary świerków, bielą obciążone,
Gałęzie sztywne, wilgotne, jak chargot,
W spirale przełamują się, igliwie
Wyrasta w śruby niebios. Windo Ziemi,