Strona:Stefan Napierski-Ziemia, siostra daleka.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Wargi południa rozcięte na mrozie,
Tafla lodowa, trzeszcząca pod stopą
I wpółpęknięta, jak piersi posągu,
I wreszcie zmierzchy na kopułę siwą
Opadające, jak powieka ślepca, —
Z pustki skostniałej przywołują widma
I poją stwory szumami potoków,
Szuwarom każą drżeć nierzeczywistym,
I nawet śledzą psa ślady na śniegu,
By udowodnić sobie, że istnieją.
Jak bezcielesne jest szczęście! jak drętwe!
Ku rudym gontom kiedy wzrok odwrócisz,
Usłyszysz z rynny stukot bezustanny,
Jak czas, kapiący z wydrążonej dłoni;
Nie płatki róż, rozwiane wiatru wargą,
Siwawy popiół opada na czoło.
Ujmij tę strzałę, wyplątaną z pyłów,
I kruchą połóż na westchnienie, niechaj
Oddech ją chwieje lekko, — i tak płasko
Zrównasz się rzeczom, co przetrwały mękę.
Na oszronionych ustach, spójrz, kiełkuje
Wyraz, ciosany bezcielesnem dłutkiem,
Jak kwiat na lśnieniu szklistem i jak zarys,
Rzezany ostrym diamentem w powietrzu:
Nad lądem, który zatracił człowieka,
Nad krajem, kędy pióra są jak kroki,
Na prześcieradle usypiasz przestrzeni
Ku samotności ponad wszystkiem. — Zbudź się.