A kiedy wzmożesz czujność i już ślepniesz:
oglądasz czarne ptaki nad dachami
z cegły, jak lecą naukos w trzepocie,
podmuchem porywane i znów płasko
na dymie siwym leżące: na fali —
to jest muzyka! świeże kwiaty ślisko
opadające jak kopuła z woni,
duszące: bo to zioła wystrzyżone
z szeleszczącego sinego papieru:
sztuczne!... I żadna miłość nie ratuje.
A wtedy przyjdzie noc, jak zawierucha,
szumiąca w głowie; jako płyta z głazu,
co w huku pada na puste grobowce,
na sarkofagi, z których zmartwychwstano;
jak morze, które zwala się i pieni
nad Atlantydą, wreszcie zatopioną,
czarne i gęste, nad białą i jasną;
jako kurtyna z żelaza w teatrum
(a chór tragiczny w złotych błądzi maskach);
jak piorun sądu, jak blask reflektorów:
i nie zapomnisz! zbyt zmęczony sobą,
księżycem sennym, niebem, przełamanem
Strona:Stefan Napierski-Ziemia, siostra daleka.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
ŁYK KAWY