Strona:Stefan Napierski - Drabina.pdf/15

Ta strona została przepisana.

śmieszny Bourget i wszystkie dyletanckie zachwyty nad amforami palonemi w glinie), cudna rozbójnicza nazwa: Volterra, Arno z cieniem czółna z niematerjalnej sennej niebieskości, ale, gdy wysiąść, zaraz po zachodzie, rzeka głuchnie, kładzie się na nią ołowiany zmrok, żółkną wysokie pobrzeża, martwieją długie ulice Pizy, martwy jest most;
w Lucce, koło dworca, na prawo od wiaduktu, jest pewna aleja smukłych platanów, drżących światłem w godzinach wieczornych, jasna rozłożysta droga, po której chodzić powinni aniołowie ku górom pobliskim, ku którym się tęskni (już czuję rzeźki zapach ojczystych topól);
auto pędzące koło term Karakalli — tych brzuchatych gnatów potrzaskanego smoka — przewodnik czerwony na twarzy wykrzykuje pijacko jakieś wesołe słowa w łamanym rosyjskim języku, i na tle gasnącego nieba na Via Appia pewien młody frater niebieskiemi oczami zapatrzony ku samotnej dalekiej pinji, — nie wiem, czemu to właśnie pozostało z wiecznego miasta;
za gajem pomarańczowym, w sąsiednim ogrodzie — najpierw jest świrowany placyk, poczem kule owoców na ciemnej gęstwie drzew — na dróżce podwyższonej nasypem długie godziny wygrzewający się spokojnie suchotnik;
w nocy słyszę, jak tłoczy, jak huczy, jak się ko-