Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
XI

Bezrobotny, na ławce alei, głowę zwiesiwszy, usypia.
Kleistą farbą olejną malują sztachety.
Wróble zastępują anioły i przedrzeźniają spokój.
Białe puchy na wietrze się ważą,
Zwolna płyną obłoki nad głową,
Jakby to właśnie było szczęście.
Wdychać wiatry chmurne i świeże
I uwierzyć, że tak trzeba. Nie wierzę.

XII

O, nie każ się rozczulać; zdawna mi nie trzeba
Oddechów ziemi, ni wyroków nieba,
Zasnuty w siebie, w zieleń, w skryty sens pejzażu.
Daję sunąć przed okiem nietrwałym obrazom,
Jak zapach skóry, dławi ich nicość w przełyku.
Szorstka od żądzy, pieściwa w dotyku,
Gdy kolor chmur o zmierzchu błękitnie — szyfrowy.
Jak wino horyzontów, uderza tło głowy.
Spójrz: palec niewidzialny drzewa czarne muska
Pierś, oddechem świszcząca, jak piachem, drga pusta.
Smukłe pudło wiolinu, i trwa, w nicość - wzięta.
Jak struna, ponad srebrną otchłanią rozpięta.

XIII

Stojące wody.
Niwy zielone,
Misy pogody,
Wpółwyszczerbione...
Na wystrzyżonej trawie bratki: a mogło być szczęście.
I barki; jedna, imieniem Anna, jest jak wiersz chłopięcy.
Na płytkich wodach wraca twe widmo, młodzieńcze.