W tym kraju schludnych rentjerów jednakże jest ludzko,
Wolno dyszeć morzem, kiedy się nie ma chleba, a tytoń jest zabezcen:
W tym kraju policja, jeśli czuwa nad czem, to nad dobrze uładzonym wyzyskiem i zorganizowaną cnotą obywateli.
Nie z palca wyssanym dobrobytem — z cukrowej trzciny.
W Amsterdamie szaro, kropi pomalutku,
Głęboko wbijasz w kieszeń dłoń mściwą i nagą.
„Jan Pieterson“ w przystani spoczywa bezczynny,
Tytuń, kawa, herbata i trzcina cukrowa
Spadły na rynku świata do połowy.
Tu okręty rdzewieją. I krach jest w Londynie.
Dobosz z Hagi w niedzielę przyjechał na urlop.
Hełm, policzki golone i oczy cwaniaka.
Wiatr morski na rowerach podwiewa spódnice,
Że wraz z podwiązką widać wdzięki wątpliwe;
Przez gęsty dym cygar hurgocą na wrotkach,
Lub jeżdżą wspólnie, dotykając się ramionami.
By wobec świata okazać koleżeńskość i czułość.
Poniżej głowy, na wysokości ramion, telepie się palto na szaragach;
Te osobliwe drobiazgi napawają cię szczęściem przelotnem,
Są, jak chmura, gdy ostatkiem sił, dysząc ze znużenia, padasz na łóżko.
Martwy jest sen ludzi, podrabiających szczęście.
W porze, gdy zaczęły dojrzewać dzikie maliny
(Jadłeś je, podlewane śmietaną, z przyjacielem kruczowłosym.